17 OCT 2024 - Welcome Back to TorrentFunk! Get your pirate hat back out. Streaming is dying and torrents are the new trend. Account Registration works again and so do Torrent Uploads. We invite you all to start uploading torrents again!
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Są na świecie płyty, o których nie śniło się młodym klerykom...
Camel – formacja u nas bardzo popularna, grająca w halach po kilka tysięcy ludzi. Na świecie – kapela drugiego planu, z trudem przebijająca się na listy przebojów. Ale jak się w perspektywie czasu okazało – dla rocka progresywnego bardzo ważna, z własnym stylem, brzmieniem, a jej lider, Andy Latimer to jeden z najbardziej znanych i wpływowych prog-rockowych gitarzystów.
Karierę zaczęli na początku lat siedemdziesiątych. Najpierw było trio The Brew, a potem doszedł doświadczony organista i klawiszowiec, Peter Bardens i Camel rozpoczął swoją podróż. Debiutancki krążek nagrali dla MCA, skąd szybko się ich pozbyto. Wkrótce podpisali kontrakt z Deccą i tak zostało na kolejne dziesięć lat.
Pierwszą płytą jaka nagrali w barwach nowej wytwórni było „Mirage”. Jakby ktoś nie wiedział, to okładka jest lekko przerobionym obrazkiem z paczki papierosów marki Camel (a co jak się później okazało miało swoje konsekwencje). Zespół zmienił wytwornię i muzykę też. Trochę. Debiut jest stricte rockowy, a „Mirage” to już coś innego. To już jest ten Camel, który za ten właściwy Camel się uważa. Trochę błędnie, bo ochotę na granie czegoś bardziej złożonego, grupa zdradzała już wcześniej – kto zna „Camel on The Road” 1972”, to wie, że jest tam suita „God of Light” (na różnych płytach są różne tytuły), która pierwotnie miała znaleźć się na debiutanckim albumie. Może i dobrze, że się nie znalazła, bo co miałaby zastąpić?
W każdym razie na „Mirage” mogli uwolnić swoje ambicje artystyczne i pożeglować w stronę rocka progresywnego. Dwie najważniejsze kompozycje z tego albumu to wieloczęściowe „The White Rider” (ja wiem, że to się trochę szerzej nazywa, ale główna część tego utworu to „The White Rider”) i „Lady Fantasy” – obie dość długie, wielowątkowe, „The White Rider” wzbogacono o quasi orkiestrowe partie, a „Lady Fantasy” od A do Z to pOPIS całego zespołu. Rzecz wprost stworzona do tego, żeby wykazać się na koncercie – jest tam miejsce, żeby rozbudować solówkę, coś zmienić, coś poimprowizować – umożliwia to otwarta struktura tego utworu. Dlatego jest to obowiązkowy punkt każdego koncertu Camel i zwykle wypada znakomicie. Dwa razy sam mogłem się o tym przekonać osobiście. Co ciekawe, „Lady Fantasy” to jeszcze ten rockowy Camel z debiutu, tylko wypuszczony na wolność, żeby sobie pohasał. Chociaż szczerze mówiąc bardziej wolę nieco patetycznego „White Ridera”. To już jest ten „nowy” Camel. Ale co ciekawe, oba te utwory znalazły się na płycie „Camel on The Road 1972”, czyli powstały jeszcze przed wydaniem pierwszej płyty i widać, że grupa miała praktycznie dwie gotowe płyty, zanim weszła do studia nagrywać pierwszą.
Pozostały jeszcze trzy kompozycje – krótki, uroczy instrumental „Supertwister” z wiodącą partią fletu i dwie bardziej rockowe – „Freefall” i „Earthrise”. Ten ostatni to taki typowy Camel z tamtego okresu – średnio długi, czyli coś koło sześciu minut, ale nieźle pokombinowany kawałek, wypełniony klawiszowo-gitarowymi eskapadami – czyli wstęp z tematem przewodnim, potem Bardens i Latimer sobie hulają, a na koniec ponownie mamy temat przewodni. „Freefall” – wypada jak odrzut z sesji do debiutu – hałaśliwe i bez polotu, słucham tego już ponad dwadzieścia lat i jeszcze się do tego nie przekonałem.
„Mirage” ma bardzo wysokie notowania wśród fanów zespołu. Zwykle uważana jest za jedną z najlepszych, a nawet i najlepszą płytę Camel, a „Lady Fantasy” za najlepszy utwór grupy. Mój stosunek do tego albumu jest nie jest jednoznacznie pozytywny. Co prawda była to pierwsza płyta Camel, jaka kupiłem sobie na CD (i mam do dzisiaj), ale będę kwestionował jej boskie pochodzenie, bez względu na konsekwencje. Dużo bardziej podoba mi się debiut, nie mówiąc już o „The Snow Goose”. Czego tak? Bo nierówna. Jeżeli coś ma być super-hiper, to musi wyrywać z butów od początku do końca, albo przynajmniej w przeważającej części (minimum z 80%). Podsumujmy – znakomity „Lady Fantasy” i efektowny „The White Rider”, „Supertwister” ładniutkie, poprawny „Earthrise” (ale kilka lepszych numerów w podobnym stylu Camel ma na sumieniu) i niebyt udany „Freefall”. Trochę za mało, żeby z całą stanowczością uznać „Mirage” za dzieło absolutnie bez zarzutu. Jednak mam ten krążek, jednak od czasu do czasu go słucham i jednak kilka lat temu kupiłem remastera od razu, kiedy się tylko ukazał - żeby nie było, że się czepiam. Płyta ogólnie jest bardzo dobra i na pewno ominąć ja przy poznawaniu wielbłądziej muzyki nie wolno.
Wojciech Kapała
Album "Mirage" zdobi jedna z najbardziej rozpoznawalnych i kontrowersyjnych okładek w historii muzyki rockowej. Pojawia się na niej bowiem grafika i logo znane z papierosów marki Camel (co szczególnie ciekawy efekt dało to na wydaniu kasetowym, które ze względu na rozmiar i kształt bardzo łatwo można pomylić z prawdziwą paczką papierosów). Skąd ten pomysł? Znane są dwie wersje wydarzeń. Według pierwszej, pochodzącej z oficjalnej strony zespołu, okładka miała być żartem ze wszystkich osób, które dopatrywały się nikotynowych skojarzeń w nazwie zespołu. Amerykański koncern tytoniowy uznał jednak, że okładka narusza jego prawa i w rezultacie w Stanach album ukazał się z inną grafiką (bardzo tandetną - patrz niżej). Wkrótce jednak obie strony zdołały się dogadać, a koncern został patronem i sponsorem zespołu. Inną wersję zdarzeń przedstawił perkusista Andy Ward, twierdzący, że okładka była efektem kontraktu podpisanego przez nowego wydawcę zespołu, firmę Deram, z koncernem. Kontrakt został jednak szybko zerwany, co spowodowało zmianę grafiki na wydaniu amerykańskim.
Nie mniej interesująco wypada muzyczna zawartość albumu. To właśnie na nim znalazły się dwie najwspanialsze kompozycje Wielbłąda - "Nimrodel / The Procession / The White Rider" i "Lady Fantasy". Obie długie, trwające blisko dziesięciu minut, składające się z kilku części, dość różnorodne i ciekawie zaaranżowane, ale niespecjalnie skomplikowane. W tej muzyce nie chodzi o pretensjonalne pOPISy w stylu Keitha Emersona czy Ricka Wakemana, a o tworzenie interesującego klimatu i pięknych melodii. Pod tymi względami zespół zbliżył się tutaj do perfekcji. Ale "Mirage" to nie tylko te dwa utwory. Znalazł się tu także przebojowy, zadziorny "Freefall" - pozornie konwencjonalny rockowy kawałek, ale z bardziej progresywną, zahaczającą lekko o jazz rock częścią instrumentalną. Nie mogło - jak to u Camel - zabraknąć utworów w całości instrumentalnych. Łagodny, wbrew tytułowi, "Supertwister" to przede wszystkim pOPIS gry na flecie w wykonaniu Andrewa Latimera, który posiada swój własny - jakże odmienny od Iana Andersona z Jethro Tull czy Chrisa Wooda z Traffic - ale również bardzo interesujący styl gry na tym instrumencie. Natomiast "Earthrise" opiera się na galopującej grze sekcji rytmicznej, będącej tłem do syntezatorowych i gitarowych solówek - na szczęście Peter Bardens nie używa tu zbyt kiczowatego brzmienia syntezatora i jego pOPIS nawet dzisiaj brzmi całkiem przyzwoicie.
Najsłabszym ogniwem wciąż pozostaje brak charyzmatycznego wokalisty. O ile w łagodniejszych fragmentach głosy Latimera, Bardensa i Fergusona pasują idealnie, tak już w ostrzejszym "Freefall" śpiew Bardensa jest zbyt łagodny. Ogólnie jednak jest to bardzo udany album, będący sporym skokiem jakościowym w porównaniu z - także przecież udanym - debiutem. Co prawda nie umieściłbym "Mirage" wśród najlepszych albumów progrockowych, ale wśród najpiękniejszych już jak najbardziej.
Paweł Pałasz
1. Freefall (Written-By – Bardens) 5:52
2. Supertwister (Written-By – Bardens) 3:18
3. Nimrodel - The Procession - The White Rider (Written-By – Latimer)
9:16
4. Earthrise (Written-By – Latimer, Bardens) 6:40
5. Lady Fantasy (Written-By – Latimer, Ward, Ferguson, Bardens)
(12:43)
a. Encounter
b. Smiles For You
c. Lady Fantasy
Bonus Tracks:
6. Supertwister (Written-By – Bardens) 3:14
7. Mystic Queen (Written-By – Bardens) 6:09
8. Arubaluba (Written-By – Bardens) 7:44
9. Lady Fantasy (Written-By – Latimer, Ward, Ferguson, Bardens)
(12:59)
a. Encounter
b. Smiles For You
c. Lady Fantasy
Tracks 1 to 5 and 9 recorded at Basing Street Studios
Tracks 6 to 8 recorded live at the Marquee Club, London - 30th October 1974.
Track 9 original Basing Street Studios Mix - November 1973.
Tracks 1 to 6: produced by David Hitchcock for Gruggy Woof Productions
Tracks 6 to 9: mixed from the original 16 track master tape in November 2001 at the Audio Archiving Company, London
Bass – Doug Ferguson
Drums, Percussion – Andy Ward
Guitar [Guitars], Flute, Vocals – Andrew Latimer
Organ, Piano, Synthesizer [Mini Moog], Mellotron, Vocals – Peter Bardens